O tym, że Microsoft czerpie korzyści również z oprogramowania rozprowadzanego nielegalnie wiadomo nie od dziś, ale dotychczas nikt nie wspominał o tym oficjalnie. Dlatego też, głośnym echem odbiła się wypowiedź Satya Nadelli, która padła podczas wywiadu przeprowadzonego z nim przez CNBC. Szef firmy zapytany o darmowe wersje programów, odpowiedział żartobliwie: "Zawsze mieliśmy freemium. Czasami nasze freemium było nazywane piractwem".
Trudno nie zgodzić się z tym twierdzeniem, ponieważ Microsoft rzeczywiście zarabia nawet na użytkownikach, którzy nie zapłacili za jego oprogramowanie, ale jak ta wypowiedź ma się do działań giganta na rzecz walki z piractwem? Z jednej strony firma jest członkiem BSA, organizacji rynkowej usilnie walczącej z łamaniem praw autorskich oraz niejednokrotnie próbowała przeforsować nowe ustawy prawne pozwalające ostrzej karać piratów, a niegdyś namawiała też do tego różnych polityków. Jednakże, z drugiej strony firma zdaje sobie sprawę, że gdyby nie piractwo, jej pozycja na rynku mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.
Jak powiedział Satya Nadella, darmowe edycje programów są bardzo ważne w promowaniu płatnych rozwiązań, ponieważ jeżeli użytkownicy przyzwyczają się już do jakiegoś oprogramowania, w przyszłości będą skłonni zapłacić za jego ulepszoną wersję. Jako przykład podano One Drive - internetowy dysk Microsoftu. CEO firmy uważa, że gdy ludzie przywykną do jego bezpłatnej licencji, w razie założenia firmy będą interesować się tylko płatną wersją biznesową i nie spojrzą nawet na usługi konkurencji.
W przypadku Windowsa sprawa jest jeszcze bardziej otwarta, ponieważ dzięki temu, że użytkownicy są przywiązani do tego systemu (nieważne czy korzystali z płatnej wersji czy pirackiej), firma może pobierać opłaty od producentów notebooków, którzy dodają system do swoich urządzeń, a ponadto zarabia na licencji DirectX czy certyfikatach zgodności. Tego typy przykłady można mnożyć i jak widać, Microsoft dobrze wie co mu się opłaca, a co nie. Podobnie jest w przypadku rynku muzycznego. Światowe gwiazdy rzeczywiście dużo mogą zarobić na sprzedaży swoich piosenek, ale mniej znani artyści, których dzieła sprzedadzą się w mniejszym nakładzie, wolą żeby ludzie słuchali ich muzyki za darmo, polubili ją i wybrali się na koncert, na który będą musieli kupić bilet. Tak tworzą swój własny biznes, ponieważ wcale nie stracili na oddaniu swoich produkcji za darmo, a jedynie odłożyli w czasie termin płatności.
Gdyby nie piractwo, wykres ten mógłby wyglądać zupełnie inaczej
Więc dlaczego Microsoft wciąż walczy z piractwem? Odpowiedź jest prosta. Gdyby chociaż nie udawał, że to robi, ludzie w ogóle nie byliby zainteresowani płatnościami za jego produkty, a w obecnej sytuacji mimo, że firma przymyka oko na pewne działania, ma prawo na nie zareagować w przyszłości. Podobnie robi HBO, które potępia udostępnianie odcinków serialu w internecie, ale również przyznaje, że piraci to fani Gry o Tron i docenia korzyści z nich płynące. Poza tym, należy odróżnić rynek prywatny od biznesowego. Nielegalne kopie oprogramowania używane w domach nie przeszkadzają zbytnio Satya Nadelli, ale korzystanie z nich w firmach i innych instytucjach nie jest już tolerowane. Ciekawe jak do słów CEO Microsoftu ustosunkowałby się nasz rodzimy ZAiKS, który chce narzucić opłatę reprograficzną na smartfony i tablety.
Źródło: PCLabs.pl
Trudno nie zgodzić się z tym twierdzeniem, ponieważ Microsoft rzeczywiście zarabia nawet na użytkownikach, którzy nie zapłacili za jego oprogramowanie, ale jak ta wypowiedź ma się do działań giganta na rzecz walki z piractwem? Z jednej strony firma jest członkiem BSA, organizacji rynkowej usilnie walczącej z łamaniem praw autorskich oraz niejednokrotnie próbowała przeforsować nowe ustawy prawne pozwalające ostrzej karać piratów, a niegdyś namawiała też do tego różnych polityków. Jednakże, z drugiej strony firma zdaje sobie sprawę, że gdyby nie piractwo, jej pozycja na rynku mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.
Jak powiedział Satya Nadella, darmowe edycje programów są bardzo ważne w promowaniu płatnych rozwiązań, ponieważ jeżeli użytkownicy przyzwyczają się już do jakiegoś oprogramowania, w przyszłości będą skłonni zapłacić za jego ulepszoną wersję. Jako przykład podano One Drive - internetowy dysk Microsoftu. CEO firmy uważa, że gdy ludzie przywykną do jego bezpłatnej licencji, w razie założenia firmy będą interesować się tylko płatną wersją biznesową i nie spojrzą nawet na usługi konkurencji.
W przypadku Windowsa sprawa jest jeszcze bardziej otwarta, ponieważ dzięki temu, że użytkownicy są przywiązani do tego systemu (nieważne czy korzystali z płatnej wersji czy pirackiej), firma może pobierać opłaty od producentów notebooków, którzy dodają system do swoich urządzeń, a ponadto zarabia na licencji DirectX czy certyfikatach zgodności. Tego typy przykłady można mnożyć i jak widać, Microsoft dobrze wie co mu się opłaca, a co nie. Podobnie jest w przypadku rynku muzycznego. Światowe gwiazdy rzeczywiście dużo mogą zarobić na sprzedaży swoich piosenek, ale mniej znani artyści, których dzieła sprzedadzą się w mniejszym nakładzie, wolą żeby ludzie słuchali ich muzyki za darmo, polubili ją i wybrali się na koncert, na który będą musieli kupić bilet. Tak tworzą swój własny biznes, ponieważ wcale nie stracili na oddaniu swoich produkcji za darmo, a jedynie odłożyli w czasie termin płatności.
Gdyby nie piractwo, wykres ten mógłby wyglądać zupełnie inaczej
Więc dlaczego Microsoft wciąż walczy z piractwem? Odpowiedź jest prosta. Gdyby chociaż nie udawał, że to robi, ludzie w ogóle nie byliby zainteresowani płatnościami za jego produkty, a w obecnej sytuacji mimo, że firma przymyka oko na pewne działania, ma prawo na nie zareagować w przyszłości. Podobnie robi HBO, które potępia udostępnianie odcinków serialu w internecie, ale również przyznaje, że piraci to fani Gry o Tron i docenia korzyści z nich płynące. Poza tym, należy odróżnić rynek prywatny od biznesowego. Nielegalne kopie oprogramowania używane w domach nie przeszkadzają zbytnio Satya Nadelli, ale korzystanie z nich w firmach i innych instytucjach nie jest już tolerowane. Ciekawe jak do słów CEO Microsoftu ustosunkowałby się nasz rodzimy ZAiKS, który chce narzucić opłatę reprograficzną na smartfony i tablety.
Źródło: PCLabs.pl